Oczami praktykantki

Moje refleksje po praktykach w Nibylandii

 

Pierwsze co rzuciło mi się w oczy po przybyciu do świetlicy socjoterapeutycznej NIBYLANDIA to bardzo dobrze wyposażone pomieszczenia do zabaw oraz fakt, że dzieci miały dostęp do dużej ilości gier planszowych oraz karcianych. Podobała mi się również aranżacja wnętrza. Duża przestrzeń do zabawy, dywan, duży stół w jadalni oraz mniejszy w salonie i duże sofy do siedzenia. Piękne malowidła na ścianach przedstawiające postacie z bajki „Piotruś Pan”, które były inspiracją dla nazwy świetlicy. Dzieci mają dostęp do papieru oraz kredek i pisaków co wykorzystywały rozwijając swoje zdolności plastyczne. Dla aktywnych dzieci na ogrodzie stoi trampolina, która zawsze jest oblegana. Dzieci mają też dostęp do komputerów, ale zdecydowana większość z nich woli zabawy na świeżym powietrzu albo wspólne zabawy przy grach planszowych i karcianych.

W „Nibylandii” nie ma zakazu korzystania z telefonów komórkowych, więc część dzieci spędza czas korzystając z tego przywileju.

Obawiałam się trochę tego, że dzieci które przychodzą do świetlicy to trudna młodzież, która jest wulgarna i przejawia lekceważący stosunek do dorosłych. Miło się jednak zaskoczyłam. Zdecydowana większość wychowanków to osoby, które potrafią się zachować, używają zwrotów grzecznościowych, i naprawdę dają się lubić. Czy tak było od samego początku zanim trafiły do „Nibylandii”? Czy jest to efekt ciągłej pracy nad ich zachowaniem i przypominania o zasadach obowiązujących w świetlicy? Może jedno i drugie. Najwięcej trudności sprawiło mi dotarcie do kilku chłopców. Są to osoby z grupy średniej i najstarszej. Mam wrażenie, że ich zachowanie było próbą testowania granic oraz chęcią popisania się przed nową osobą w strukturach grupy. Jednak im dłużej z nimi przebywałam, zauważyłam w ich zachowaniu znaczną zmianę na lepsze.

Grupa wychowanków jest naprawdę zgrana choć różnorodna. Z dużą rezerwą przyjmują jednak do grupy nowe osoby bo są nieufne. Podobało mi się jednak, że nawet ci starsi wychowankowie potrafią znaleźć wspólny język z dziećmi z klas 1-3.

Takich miejsc w Poznaniu niestety nie ma wiele, a to zdecydowanie nie wystarcza by pomóc wszystkim potrzebującym dzieciom. Cieszę się jednak, że istnieją ludzie, którzy pomimo trudności związanych z pozyskiwaniem środków, mają w sobie taką siłę, aby tworzyć miejsca, w których dziecko czuje się ważne, bezpieczne i ma warunki by się rozwijać.

Monika Wiśniewska